źródło rss
wydrukuj | pobierz pdf

Nadużycie seksualne w Kościele - historia spotkania

To taka wprawka filozoficzna dotycząca nadużyć seksualnych w Kościele napisana po sympozjum, które odbyło się w Rzymie w Uniwersytecie gregoriańskim, w lutym 2012 roku.  Jest to próba spojrzenia na zjawisko nadużycia seksualnego w świetle filozofii dialogu, a oparta na świadectwie dwóch ofiar: Ewy Ostrowskiej i Marie Collins.


Wyobraźmy sobie dziecko w wieku szkolnym, po pierwszej komunii świętej, pochodzące z rodziny katolickiej, dla której wartością jest wychowanie w wierze. W związku z tym rodzice wysyłają je do szkoły katolickiej, zapisują do scholi, do grona ministrantów, zezwalają na różne wyjazdy z księdzem i zachęcają do uczestnictwa w innych grupach religijnych. Czasami sami przyjaźnią się z kapłanem w parafii do tego stopnia, że staje się on niejako członkiem rodziny. Robią to opierając się na zaufaniu do instytucji Kościoła i jego urzędowych przedstawicieli: kapłanów, diakonów, katechetów, starszych animatorów. Oczekują, że dziecko będzie bezpiecznie przebywało w gronie rówieśników o tych samych wartościach, że doświadczy Kościoła, który jest domem, spotka autorytet moralny i duchowy i w konsekwencji pogłębi swoją relację z Bogiem.

Często tak się dzieje, jednakże zdarza się, że rzeczywistość wygląda inaczej. Ksiądz (katecheta, animator), wzbudziwszy zaufanie dziecka przekracza granice jego intymności i wrażliwości – dotykając go w miejscach intymnych, całując, rozbierając, współżyjąc seksualnie lub wymuszając inne praktyki seksualne, fotografując nago, bądź pokazując obrazy czy filmy pornograficzne.

Kilka razy słyszałam w swojej pracy opowiadania o takich doświadczeniach ze strony ofiar nadużyć seksualnych. Podobną historię usłyszeliśmy też drugiego dnia Sympozjum od Marii Collins, Irlandki. Analogiczną historię można przeczytać również w 8-9 numerze Więzi z ubiegłego roku. Mimo, iż różne są osoby i okoliczności związane z tymi wydarzeniami, można zauważyć elementy wspólne, które łączą te historie.

Spotkanie kapłana z dzieckiem. Kapłan jest dla dziecka „figurą” Boga, jest przedstawicielem, Kościoła. To dziecko dla kapłana stało się przedmiotem, służącym do zaspokojenia potrzeb seksualnych. Z punktu widzenia dziecka jest obojętne, czy potrzeby te są przeżywane świadomie lub nie, czy są wywołane przymusem, kompulsją, albo też, czy są chciane i zaspokajane dobrowolnie. M. Collins mówiła: „te dłonie, które wieczorem mnie molestowały, następnego dnia podawały mi hostię.  Te ręce, które trzymały aparat fotograficzny aby fotografować mogą nagość, w świetle dnia trzymały księgę liturgiczną podczas mojej spowiedzi”.

Spotkanie kapłana z dzieckiem. Posługując się rozróżnieniem M. Bubera należałoby powiedzieć, że dla owego kapłana nie było to spotkanie, relacja Ja-Ty, ale jakiś rodzaj Ja-To udający relację. Dla dziecka zaś sprawa miała się zupełnie inaczej. Będąc w okresie kształtowania swojej tożsamości i podmiotowości wchodziło ono w spotkanie z ufnością i oczekiwaniem, że będzie ono ważne, potwierdzające i otwierające na przyszłość; że będzie spotkaniem z kimś,  kto jest również osobą bliską Boga.

Co takiego się stało, że kapłan wykorzystuje ufność dziecka i w sposób niespójny ze swoim powołaniem traktuje je jak To, jak przedmiot. Kim on jest przed Bogiem? Czy, traktując dziecko jak przedmiot i to do tego stopnia, że wykorzystuje je do zaspokojenia swoich potrzeb, może równocześnie mieć osobowy kontakt z Bogiem, z innymi? Kim jest, gdy mówi o sobie ‘Ja’. Czy w ogóle jest zdolny do bycia ‘Ja’ wobec boskiego czy ludzkiego Ty? Co się stało, że człowiek, który wybrał Chrystusa jako wzór dla swojego Ja, działa w sposób sprzeczny z wybranym ideałem?

Odpowiedzi można szukać w różnego rodzaju zaburzeniach seksualnych czy psychicznych. Czy jednak mówią one coś istotowego o człowieku, o jego Ja metafizycznym, poza tym, że precyzyjnie opisują jego zachowanie? Odpowiedzi można również szukać w sytuacji kulturalno-społecznej współczesnego świata, w zmianach jeśli chodzi o paradygmat kulturowy, a nawet antropologiczny (m.in. filozofia gender), w pewnej destrukcji rodziny i in. Można także powoływać się na błędy formacyjne w czasie przygotowania do kapłaństwa. Tak czy inaczej odwołanie się do kondycji psycho-społecznej kapłana, do kultury go otaczającej czy do wychowania/formacji nie wyczerpuje odpowiedzi na pytanie, co stało się w człowieku/kapłanie, który (prawdopodobnie) szczerze odpowiedział na powołanie, aby służyć i kochać a w praktyce wykorzystuje swoją pozycję nadużywając władzy wobec tych, którzy są od niego zależni. Czyni to w przestrzeni najbardziej intymnej dokonując nadużycia seksualnego, które jest całkowitym zaprzeczeniem miłości.

Wracam do podstawowej intuicji. Jest to możliwe tylko wtedy, gdy drugi (dziecko), Bóg, inni, zostają uprzedmiotowieni. A idąc dalej – jeśli za filozofami dialogu przyjmiemy tezę, że „Ja i Ty egzystują tylko we wzajemnym stosunku do siebie, nie istnieje całkowicie samotne Ja, podobnie jak nie do pomyślenia jest Ty bez Ja”[1], to trzeba przyjąć, że nie istnieje również podmiotowe Ja w człowieku/kapłanie, który nadużywa seksualnie nieletnich. Wymaga to dalszej analizy. Jakie jest to ‘Ja’, jeśli wyraża się ono w udawaniu miłości i troski, w udawaniu człowieczeństwa. Jeśli relacja z Ty „leży u źró­dła wszel­kiego jednostkowego stawania się człowi­ekiem"[2], to dla dziecka nadużytego przez kogoś udającego bycie w relacji istotnej może to znaczyć tylko przeszkodę w stawaniu się człowiekiem.

Wracam do historii spotkania. Dziecko, pełne ufności do kapłana, do Boga, dla którego twarz innego do tej pory była tą, która nie zrobi mi krzywdy, przez akt uprzedmiotowienia naruszający jego intymność, staje się nagle kimś innym – nie rozpoznaje samo siebie. Mówiła o tym w swoim świadectwie Marie Collins: „nie byłam już tą samą dziewczynką – ufną, beztroską, szczęśliwą. Stałam się osobą złą, która chciała to wszystko ukryć przed innymi”. Inne objawy, które pokazują, że wydarzyło się coś na poziomie stawania się człowiekiem to depresja, zaburzenia w relacjach, zaburzenia seksualne, problemy z identyfikacją płciową, i inne. Nie bez głębokiej racji objawy towarzyszące osobom, które w dzieciństwie doświadczyły nadużycia seksualnego określane są mianem depersonalizacji.

Można powiedzieć, że nadużycie seksualne, które określiłam jako odniesienie Ja-To udające Ja-Ty skutkuje tym, że ofiara przestaje najpierw poznawać siebie. Nie jest już taka, jaka była wcześniej, staje się inna – ma poczucie obcości. Jej dotychczasowe ufne, otwarte Ja jest przez nią odkrywane i przeżywana jako To – jako coś obcego. Przedmiotowo potraktowana na tak głębokim poziomie, staje się niejako bez twarzy wraz ze wszystkimi przejawami przedmiotowego traktowania siebie.

Doświadczenie depersonalizacji ofiar nadużyć seksualnych można porównać do innych ofiar przemocy, w tym do szeroko opisanego w literaturze doświadczenia ofiar obozów koncentracyjnych[3].

Część objawów spowodowanych nadużyciem seksualnym to objawy głębokiej depersonalizacji. Opisują to podręczniki psychologiczne, a w sposób bardzo obrazowy również V. E. Frankl w swym świadectwie Moje przeżycia w obozie koncentracyjnym. Objawy ofiar obozów koncentracyjnych i ofiar przemocy należą do tego samego typu zaburzeń.

Przez kolejne lata ofiara żyje z głęboko skrytą tajemnicą, próbując żyć w świecie zewnętrznym jako osoba, z głębokim doświadczeniem braku własnej podmiotowości. Skutki takiej depersonalizacji są bardzo różne. Następuje jednak czasem dzień, w którym na chwilę doświadczy relacji Ja-Ty, która ją pociągnie, zachwyci i wywoła pragnienie, aby odbudować w sobie zniszczoną podmiotowość. Dokonuje się to w różnych okolicznościach. Czasem podczas terapii, zawsze jednak w spotkaniu z Ty, które przywraca podmiotowość, uzdalniając do współuczestniczenia w doświadczeniu miłosnego współbycia ze sobą, o którym pisze Binswanger[4].

W tym procesie odkrywania i rekonstruowania na nowo swojego Ja, ofiara dochodzi do granicy, w której chce przełożonym Kościoła powiedzieć o krzywdzie, która ją spotkała, aby móc przebaczyć, chce doświadczyć zrozumienia i uznania współodpowiedzialności. Jest to głębokie i ważne wydarzenie w życiu ofiary. Wymaga również dużej odwagi, gdyż opowieść o tym, co się wydarzyło, jest przeżyciem ponownej traumy. Wydaje się też, że takie pragnienie objawienia siebie drugiemu przez okazanie miejsca najbardziej zranionego, zdolność do mówienia o swojej krzywdzie w gotowości wejścia w proces przebaczenia jest możliwe tylko wtedy, gdy istnieje relacja Ja-Ty w której Ja wskazuje Ty na jego możność przyjęcia odpowiedzialności za siebie i za innego.

Następuje drugie spotkanie. Jest to spotkanie z przełożonymi w Kościele. Doświadczenie pewnej grupy ofiar jest takie, jak w swoim świadectwie opisała Marie Collins czy E. Orłowska w cytowanej już Więzi. Sprawca wypiera się czynu, ale to on jest osobą wiarygodną przeciwstawioną niewiarygodnemu świadectwu ofiary. Czasem oskarża się ofiarę, że to ona była winna, bądź też oskarża się ją o to, że niszczy dobre imię kapłana, Kościoła. Wprawdzie Nietzsche twierdzi, że „co mnie nie zabija, czyni mnie silniejszym”, jednakże taka forma spotkania, dla kruchego jeszcze Ja ofiary jest kolejnym, czasem jeszcze bardziej, traumatycznym przeżyciem, które rani i zaburza obraz Boga, Kościoła, nadweręża zaufanie oraz czasem niszczy to, co zostało zrekonstruowane z osobowego Ja. To doświadczenie uprzedmiotowienia jest przeżywane w sposób generalizujący. Ofiara przeżywa na tym etapie, bardziej lub mniej świadomie, bycie zanegowaną w swojej podmiotowości nie tylko przez sprawcę czy przełożonego kościelnego lecz również przez Boga i Kościół. Wraca na nowo do przeżywania przedmiotowo siebie. 

Można pytać, dlaczego Ci, którzy są przełożonymi w Kościele dokonują na nowo procesu depersonalizacji? Wydaje się, że jest to pytanie, które wymaga znacznie poważniejszej analizy niż możliwe jest to w tym eseju. Pierwsze intuicje prowadzą do kilku wniosków. Relacja przełożonego z ofiarą nie jest relacją Ja-Ty. Czasem ofiara jest tylko casusem/problemem, który trzeba rozwiązać. Przełożony nie widział ofiary, ani z nią nie rozmawiał. Robili to wyznaczeni do tego pracownicy. Czasami ofiara jest odbierana jako zagrożenie, co sprawia że przełożony doświadcza lęku. Aby sobie z nim poradzić przestaje traktować ofiarę jako osobę, która staje się synonimem problemu, który trzeba rozwiązać. W ten sposób uprzedmiotowienie trwa.

Steven J. Rossetti, mówiąc o błędach, jakie popełnili do tej pory przełożeni w Kościele zacytował jednego z biskupów amerykańskich, który powiedział: „Naszym błędem było to, że zapomnieliśmy o tym, iż również ofiary należą naszej owczarni”. Marie Collins natomiast mówiła: „Próba wybawienia instytucji od skandalu stworzyła jeszcze większy skandal, gdyż utrwaliła zło nadużyć i destrukcję wiary u wielu ofiar”.

Ofiara jest więc traktowana jako casus do rozwiązania leżący na biurku, bądź jako inny, który zagraża, oskarżonemuksiędzu, biskupowi, wizerunkowi Kościoła. Ani jedno, ani drugie podejście nie daje możliwości relacji Ja-Ty, w której Ja (w tym przypadku osoba przełożonego w Kościele) daje Ty (którą jest ofiara) przestrzeń do życia, do wzrostu, do stawania się osobą. Aby zapobiegać temu błędowi ponownej traumatyzacji ofiary przez przedmiotowe traktowanie jej przez przełożonych Kościoła, Stolica Apostolska wskazuje na potrzebę zmiany mentalności mówiąc m.in. o tym, że  przełożony powinien mieć czas na słuchanie ofiar. Wskazuje również na podstawową troskę Kościoła związaną z ochroną życia – w tym i także życia ofiar nadużyć seksualnych, nie tylko ze strony kapłanów. Ch. Scicluna, Promotor Sprawiedliwości w Kongregacji Doktryny Wiary w wywiadzie z 2. lipca 2011[5] roku powiedział, że jest możliwa taka zmiana mentalności u przełożonych w Kościele, ale jedynie u tych, „którzy mają odwagę spotkać się z ofiarami wykorzystania, przyjąć je, wysłuchać ich opowieści. Jeśli się tego nie zrobi, można przeczytać wszystko, być najbardziej przygotowanym, ale nie będzie się w stanie zrozumieć dogłębnie dramatu związanego z tymi strasznymi grzechami. Jest pewna reakcja, gniew u ofiar kapłańskich nadużyć, którego się nie spotyka w innych przypadkach, ponieważ dotyka on głębokości duszy”. Spotkanie, wysłuchanie, a nawet wsłuchanie się w opowieść ofiary stwarza przestrzeń w której może zaistnieć relacja Ja-Ty, w której można dostrzec twarz innego jako cierpiącą a nie zagrażającą.

Dalsze scenariusze następujące po spotkaniu ofiary z przełożonymi kościelnymi są bardzo różne. Czasem na tym kończy się historia spotkania. Ofiara nie ma siły drugi raz podejmować wysiłku rekonstruowania swojego Ja osobowego, bądź też nie ma nikogo, kto z cierpliwością podjąłby relację przywracającą podmiotowość, przez współbycie zakorzenione w miłości. Tą relacją może być relacja Ja-Ty w której partnerami są nie tylko ludzie, lecz również Bóg. Jednak w doświadczeniu nadużycia seksualnego dokonanego przez duchownego – czyli uprzedmiotowienia przez niego, powtórzonego przez przełożonych Kościoła, relacja Ja-Bóg nie jest relacją osobową. Potrzebna jest dodatkowe doświadczenie, aby taką formę relacji przywrócić.

Czasami ofiara podejmuje na nowo ten proces rekonstrukcji osobowego Ja przy pomocy innych. Marie Collins mówiła, iż przez ponad trzydzieści lat jej życie było walką o przeżycie każdego dnia. Podejmowała ona kroki, aby rozwiązać swoje problemy, ale początkiem jej uzdrowienia stał się dzień, w którym kapłan, który ją molestował uznał swoją odpowiedzialność za to, co zrobił i dopuścił swoją winę. To uznanie przez niego winy i odpowiedzialności za to, co zrobił pozwoliło jej na akt przebaczenia.  Terapia pomogła jej zrozumieć co się z nią stało wtedy i co działo się z nią przez te lata. Zadaje ona jednak dalej pytanie: „Ale jak mam odbudować szacunek do przełożonych mojego Kościoła? Wypowiedzenie słów <przepraszam> w imieniu kapłanów, którzy nadużywają jest niewystarczające. Potrzebne jest aby rozpoznać i wziąć na siebie odpowiedzialność za zło i destrukcję, która dokonała się w życiu ofiar i ich rodzin przez te działania przełożonych, którym było ukrywanie problemu i złe zarządzanie”.

W ramach sympozjum uczestniczyliśmy w nabożeństwie pokutnym za grzechy dokonane wobec ofiar ze strony kapłanów, jak i za brak wysłuchania, współczucia ze strony przełożonych w Kościele. Nie był to jedyny akt ze strony przełożonych w Kościele w ostatnich latach.

Gotowość do podjęcia odpowiedzialności za zrobioną krzywdę zakłada relację Ja-Ty, wskazuje zarówno na podmiotowość osoby przyjmującej odpowiedzialność, jak i na podmiotowość tego, kto został skrzywdzony. Emmanuel Levinas pisze: „odpowiedzialność (…) potwierdza moją tożsamość, moją rolę dźwigającego wszechświat. Odkrycie takiego zadania dla mnie oznacza utożsamienie ja z moralnością”[6]. Uznanie winy i podjęcie za nią odpowiedzialności jest zatem aktem przywracającym podmiotowość. Jest więc leczące – w tym przypadku zarówno przełożonych Kościoła jak i ofiary, które przestają być jedynie przypadkiem lub zagrożeniem, a stają się cierpiącą twarzą innego

Bycie wysłuchanym, jest według Adolfa Reinacha[7] aktywnością podmiotu i należy do aktów społecznych. Do aktów społecznych można więc zaliczyć liturgię pokutną w której nastąpił akt społecznego uznania winy, jak również słowa: „Boże…. Ty wiesz jak trudno jest przebaczyć tym, którzy uczynili nam zło, tylko Twoja łaska można otworzyć ten dar… Przebacz im”. Uleczenie, przywracanie podmiotowości dokonuje się więc także w przestrzeni społecznej w postępowaniu śladami Innego.

Historia spotkania zatacza koło. Człowiek ma możność, aby z relacji Ja-Ty uczynić kłamliwą parodię niszczącą na wiele lat podmiotowość drugiego, w tym przypadku dziecka, które samo siebie przestaje postrzegać i traktować jako osobę. Tym bardziej dewastujące jest to doświadczenie i przeżycie, jeśli sprawcą jest osoba – rodzic lub kapłan – powołana do tego, aby dziecko chronić, okazać mu miłość, w której może się rozwijać. To doświadczenie dewastacji może zostać wzmocnione w kolejnych spotkaniach, gdy ofiara przez tych, do których zwraca się po pomoc zostaje ponownie potraktowana przedmiotowo – jest to nierzadko matka lub przełożony kościelny. Jednocześnie również człowiek ma możność przywrócenia podmiotowości drugiego, która została zdewastowana. Może to uczynić przez relację Ja-Ty, przez doświadczenie współbycia w miłości, w której ofiara na nowo odkrywa swoją podmiotowość, w której odkrywa swoją twarz. Wtedy można powtórzyć za V. E. Franklem, psychologiem, którzy przeżył obóz koncentracyjny, że jesteśmy świadkami „czegoś wyjątkowego, do czego zdolny jest tylko człowiek, a mianowicie przemiany osobistej tragedii w triumf ludzkiego ducha, upadku w zwycięstwo”[8].



* Esej w oparciu o sympozjum W kierunku odnowy i uzdrowienia. Papieski Uniwersytet Gregoriański, Rzym, 6-9 lutego 2012.

[1] F. Ebner,  Fragmenty pneumatologiczne w: Filozofia dialogu, p. red. B. Baran, Znak, Kraków, 1991,  s. 85.

[2] M. Buber, Zur Geschichte des dialogischen Prinzips, w: Das dialogische Prinzip,Heidelberg 31973,s. 301.

[3] Por. V. E. Frankl, Człowiek w poszukiwaniu sensu. Głos nadziei z otchłani Holokaustu. Wyd. Czarna Owca, Warszawa, 2009.

[4] L. Binswanger, Współbycie Mnie i Ciebie w: Filozofia dialogu, p. red. B. Baran, Znak, Kraków, 1991.

[5]A. Tornieli, Gli abusi dei preti sui bambini uccidono la fede, La Stampa, 20. 7. 2011

[6] E. Levinas, Ślad innego, w: Filozofia dialogu, p. red. B. Baran, Znak, Kraków, 1991, s. 222.

[7] A. Reinach, O aktach społecznych w: Filozofia dialogu, p. red. B. Baran, Znak, Kraków, 1991, s. 181.

[8] V. E. Frankl, dz. cyt.  s. 169.Jeżeli nie chcesz pisać rozszerzenia, wpisz tutaj słowo "brak". Wtedy na stronie nie pojawi się link - czytaj więcej.