Inne
Subiektywny przewodnik po Kościele Próba diagnozy i prognozy
Referat wyhłoszony podczas Wrocławskich dni duszpasterskich w sierpniu 2011 r.
Jest to jedna z refleksji nad Kościołem w Polsce.
Długo zastanawiałam się jak przygotować ten „ subiektywny przewodnik”, w którym mogłabym przedstawić to, co aktualnie dzieje się w naszym Kościele – tak różnorodnym i niejednoznacznym – i co w takim „przewodniku” mogłoby się znaleźć. A potem dalej – jak z tak przedstawionego „przewodnika” wyciągnąć wnioski, które pomogłyby w diagnozie a kolejno w prognozie. Postanowiłam więc podzielić to wystąpienie na trzy części:
1. Subiektywny przewodnik po Kościele, czyli różnorodność – bogactwo czy balast?
2. Próba diagnozy, czyli świat chrześcijański czy chrześcijanin w świecie?
3. Próba prognozy, czyli człowiek drogą Kościoła
Różnorodność – bogactwo czy balast?
Rozpoczynamy wędrówkę po polskim Kościele w XXI wieku. Co warto zobaczyć? Jakim ciekawostkom, sytuacjom warto się przyjrzeć? Spróbuję pokazać w formie „fleszu” kilka obrazów.
· Kończy się sierpień 2011, uczestnicy i wolontariusze Światowych Dni Młodzieży wrócili już do kraju. Było to dla wielu spotkanie z Papieżem, pomiędzy sobą we wspólnocie i przede wszystkim
z Jezusem. Był to czas pogłębienia wiary. Komentowane to było szeroko, nie tylko z powodu przeżyć religijnych, ale również z powodu protestów przeciw tej wizycie, które kolejny raz okazały się bardziej nagłośnione niż realnie znaczące.
· Rok 2011, szczególnie dla Kościoła polskiego, był i jest świętowaniem beatyfikacji bł. Jana Pawła II – „syna narodu polskiego”, co lubimy podkreślać. Odnotowano liczną obecność Polaków
w Watykanie podczas beatyfikacji oraz wiele inicjatyw w kraju. Z jednej strony wspominamy bł. Jana Pawła II na różny sposób, świętujemy m.in. sadząc drzewa, stawiając pomniki, z drugiej wciąż pojawiają się pytania i wątpliwości, czy tak naprawdę znamy to, co mówił, pisał, do czego wzywał? Czy się tym w ogóle interesujemy?
· W ostatnich miesiącach dużym zainteresowaniem cieszy się Ks. Natanek. W sierpniu prasa – nie tylko katolicka – poświęciła mu dość dużo uwagi, przy okazji wspominając również Ks. Kiersztyna
i innych. Gorliwi kapłani, wzywający do nawrócenia, do ogłoszenia Jezusa Królem Polski.
O. J. Augustyn SJ w wywiadzie dla KAI o Ks. Natanku powiedział m.in.: „Gdyby więcej księży angażowało się w pracę kapłańską tak gorliwie, jak ks. Natanek, wiele naszych parafii wyglądałoby inaczej”. Jezuita tłumaczy jednak dalej, wyjaśniając gdzie jest problem: „Sedno całego problemu polega jednak na tym, że sam stawia się ponad władzą kościelną i samowolnie przywłaszcza sobie coś, do czego nie ma prawa.(…) Osobista gorliwość duszpasterska nie usprawiedliwi przecież buntu przeciw swemu biskupowi”[1]. Jeszcze niedawno wydawało się, że takie zakwestionowanie kościelnej władzy w imię prywatnych przekonań to „specjalność” Zachodu. I nie ma znaczenia, że mamy tu do czynienia z integryzmem o podłożu prawicowym a nie lewackim. Chodzi o sam fakt otwartego buntu.
· W czasie wakacji w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej grupa młodych ludzi przeszła wiele kilometrów polskiego wybrzeża głosząc Słowo Boże w parkach, na plażach i ulicach. W przyszłym roku planują dalej kontynuować swoją misję. „Jak mówią członkowie grupy, zawsze warto przypomnieć ludziom, że jest Ktoś, kto o nich pamięta i ich kocha.”[2]
· W czerwcu tego roku Stowarzyszenie „Wiara i Tęcza” – grupa polskich chrześcijan LGBTQ –podpisała list do Papieża Benedykta XVI, apelując o potępienie aktów przemocy przeciw ww. W liście tym apelują również, aby: „nie nakazywano więcej osobom homoseksualnym podejmowania „terapii reparatywnej”, lecz by pozwolono im żyć w wiernych i opartych na miłości związkach”. Postulują również aby Kościół przyjął współczesne poglądy naukowe określające „homoseksualność jako wariant prawidłowej seksualności”.[3]
Takich wydarzeń o różnej wymowie można wymienić więcej. W moim „kościelnym” środowisku spotykam się z małżeństwami wielodzietnymi, z małżeństwami, które świadomie adoptują chore dzieci, aby otoczyć je miłością, ale również i takimi, w których dzieci biją się z rodzicami (i odwrotnie), nawzajem się wyzywają. Spotykam się z rodzinami, gdzie matka nie ma czasu dla dziecka, bo odmawia kolejną nowennę…
Wzruszenie budzą we mnie małżeństwa z dużym stażem, gdzie małżonkowie nawzajem troszczą się
o siebie, albo ten, który jest bardziej sprawny dba o tego, który jest mniej sprawny. Znam też wokół siebie takich, którzy nie umieją rozmawiać, zdradzają, w których dzieci są narzędziem walki przeciw współmałżonkowi…
Spotykam młodych bardzo zagubionych, niepewnych własnej tożsamości, także płciowej czy seksualnej, niezdolnych do podejmowania relacji z innymi, którzy sami siebie określają jako tych, którzy cierpią na „anoreksję społeczną”. Obserwuję agresję nieletnich, którzy odrzucają wszystko. Spotykam również wielu młodych zaangażowanych w wolontariat, w pomoc innym. Otwartych wobec świata, czy drugiego człowieka oraz gotowych wyruszyć na poszukiwanie „nowego” – nowych dróg, rozwiązań…
Wśród mediów katolickich mamy radio Maryja, Gościa Niedzielnego, Tygodnik powszechny, Więź
i inne. Każde z nich trafia do innego odbiorcy. Każde z nich, wewnątrz Kościoła ma swoich zwolenników i przeciwników.
Są w Polsce kapłani otwarci, wychodzący do człowieka, poszukujący „zagubionych”, jak dobry pasterz z biblijnej przypowieści. Jest też grono takich, którzy oddają swój czas, środki materialne oraz samych siebie innym. Są jednak i kapłani, którzy są przekonani o swojej nieomylności, Kościół mylą
z przedsiębiorstwem przynoszącym dochód, lub też – wykorzystują innych dla siebie, manipulując nimi emocjonalnie czy nadużywając ich seksualnie.
W kościołach na niedzielnych Mszach mamy coraz mniej osób, a równocześnie coraz więcej jest chętnych na indywidualne rekolekcje, dni skupienia, czas wyciszenia itd.
Kościół, jako wspólnota wierzących, czyli my wszyscy, jest bardzo niejednorodny.
Ta różnorodność jest z jednej strony bogactwem, ale może być również niepokojąca w swojej wieloznaczności. Taki obraz Kościoła w swojej warstwie socjologicznej jest niespójny, zróżnicowany
i czasem dochodzą w nim do głosu sprzeczne tendencje, które wskazują na wewnętrzny konflikt. Rodzi się więc pytanie – jaki jest naprawdę nasz Kościół?
Nawet słuchając osób spoza Polski nie ma jednej odpowiedzi – przez niektórych np. Kościół w Polsce jest postrzegany jako bardzo sklerykalizowany, inni zdumiewają się jego masowością, zazdroszczą powołań i podziwiają jeszcze siłę oddziaływania społecznego.
Trudno więc, zatrzymując się jedynie na tym ludzkim wymiarze Kościoła stworzyć jeden obraz. Zawsze będzie on subiektywny – zależny od tego, kto go będzie opisywał.
Kościół jest misterium w którym czynnik ludzki przeplata się z boskim. Jest – jak mówi katechizm – „wspólnotą zwołanych przez Pana”, niezależnie od tego czy ten, który jest obok ma te same poglądy, sympatie, czy go lubię czy też nie. Opis polskiego Kościoła jako Kościoła ma tu początek – w tym, że pośród tej całej różnorodności, czasem i sprzecznych poglądach wyrażanych dosyć zdecydowanie lub ostro, zwołał nas Chrystus – ludzi grzesznych, niedoskonałych próbujących powstawać, wsłuchiwać się w Jego głos, żyć dla innych lub też ludzi zamkniętych w sobie, zbuntowanych, przekonanych o tym, że Pan Bóg tylko przez nas przemawia. Kościół nie jest więc instytucją, którą możemy się pochwalić przed innymi – przed tymi, którzy są poza „naszym” Kościołem: niewierzącymi, ludźmi innych wyznań, chrześcijanami lub zza sąsiedniej granicy a również katolikami. Nie możemy się pochwalić, bo jest Kościołem grzeszników, czyli – każdego z nas. Nie jest jednak też Kościołem, którego należy się wstydzić, chociaż w wymiarze ludzkim sporo mamy do zrobienia (nawrócenia). Fundamentem/istotą Kościoła jest bowiem Chrystus. Kościół jest Ciałem Chrystusa i jest Kościołem świętych. Żaden stan w Kościele, grupa, ruch, nie jest uprzywilejowany ani do posiadania świętych, ani też grzeszników. Podział ten przebiega przez każdego z nas.
Różnorodność, czy nawet skrajności wyżej przeze mnie wspomniane nie są więc balastem, z którym nie wiadomo co zrobić, są po prostu rzeczywistością i realnością naszego bycia Kościołem. Nie chodzi więc o to, aby wszyscy myśleli tak samo, tak samo robili, itp., aby móc zachwycać się obrazem „poprawnego” czy też „miłego dla oka” Kościoła. (Rodziłby się jeszcze problem – który z tych obrazów jest poprawny). W Kościele chodzi o to, aby pomagać człowiekowi w spotkaniu z Bogiem-miłością. Dopiero to spotkanie pozwoli na to, że „ten drugi”, niezależnie od tego co myśli, wyraża… nie będzie mi wrogiem, a będzie bratem. Będzie tak samo jak ja „zwołany” pomimo że ma całkiem inne poglądy, że jest dla mnie trudny… Razem będziemy więc, tacy jacy jesteśmy, tworzyć Kościół – w wymiarze ludzkim bardzo zróżnicowany, ale opierający się na jednym fundamencie – na Chrystusie.
Świat chrześcijański czy chrześcijanin w świecie?
Rozróżnienie pomiędzy koncepcją Kościoła, który wkłada wysiłek w budowanie świata chrześcijańskiego a Kościoła, który skupia się na tym, aby w tym świecie byli obecni autentyczni, święci chrześcijanie nie jest grą językową czy też dyskursem teoretycznym. Odpowiedź na pytanie – jaką koncepcję przyjmujemy jako własną i w którą się angażujemy, całkowicie zmienia obraz istnienia Kościoła w dzisiejszym świecie. Wydaje się to również istotne dla próby postawienia diagnozy – jaki jest Kościół w Polsce w XXI wieku. Spróbuję to rozwinąć.
Chrześcijański świat próbowano budować w Europie przez kilkanaście stuleci. Początkiem był edykt mediolański, w którym uznano chrześcijaństwo za religię panującą/obowiązującą na terenie cesarstwa rzymskiego. Ta tendencja łącząca religię z władzą, swoistego rodzaju sojusz pomiędzy tronem a ołtarzem wydawał się wtedy oczywisty: przecież zbawienie jest najwyższym dobrem, zatem należało zrobić wszystko, aby każdy mógł go dostąpić. Ułatwiała to zasada panująca przez wieki
w wielu europejskich krajach – cuius regio eius religio. Istnienie poza Kościołem było równoznaczne
z istnieniem poza społecznością lokalną, a były też miejsca i okresy, kiedy władza świecka stała na straży zasad głoszonych przez Kościół i pilnowała wcielanie ich w życie przez poddanych. Innymi słowy, niekwestionowaną praktyką było coś podobnego, co dzieje się w wielu dzisiejszych krajach islamskich. A. Draguła konstatuje w ten sposób: „wyjątkowość tej struktury polegała na tym, iż najwyższą zasadą, której wszystko zostało podporządkowane, było pragnienie zbawienia wszystkich, nie zawsze niestety realizowane z poszanowaniem podstawowych praw człowieka”[4].
Święte pragnienie powszechnego zbawienia w połączeniu z mniej świętym pragnieniem a nawet postulatem, by norm i zasad kościelnych, strzegło prawo państwowe, pragnienie świata chrześcijańskiego jest nadal obecne – i nie przynależy jedynie do jednego stanu, czy grupy w Kościele. Jest obecne wśród biskupów, kapłanów, zakonników, zakonnic, świeckich. Niejednokrotnie przechodzi także w poprzek naszych pragnień, gdyż w samej swojej istocie jawi się dobre, ponieważ jest ściśle złączone z pragnieniem zbawienia, czyli najwyższego dobra dla drugiego, dla społeczeństwa, narodu… Wydaje się, że czasami jednakże następuje pomieszanie pomiędzy celem
a metodą. Nie tylko chcemy na siłę wszystkich zbawić, ale jeszcze dokonujemy tego w ten jeden, najlepszy według nas, sposób. Nie jest ważne czego pragnie ten konkretny człowiek – to my wiemy lepiej czego mu potrzeba – on jest przecież zagubiony i nie wie co jest dla niego dobre. Niejednokrotnie przyjmujemy postawę rodzica wobec bardzo małego dziecka lub opiekuna wobec osoby o ograniczonej poczytalności, zapominając, że mamy przed sobą osobę dorosłą, świadomą siebie. Osobę, która ma własny czas i proces dojrzewania – nieraz różny od naszego. Bóg w swej cierpliwej, miłości czeka, a my? Tym, co próbujemy narzucać również wewnątrz wspólnoty Kościoła jest też nieraz dla niektórych proces formacyjny konkretnego ruchu czy wspólnoty, którego nie można zakwestionować, by pójść dalej. Dla innych jest to określony zestaw modlitw, które na pewno trzeba odmówić każdego dnia. Może to również być spis zachowań, „jedynie słusznych” zasad moralno-społecznych, które mają obowiązywać wszystkich, niezależnie od tego, czy deklarują się jako wierzący, jako członkowie danej grupy, lub też nie.
Tak rozumiana koncepcja świata chrześcijańskiego gubi osobę i jej osobistą relację z Bogiem. Sam fakt przynależności do grupy chrześcijańskiej, zachowywanie zasad, odmawianie kolejnych modlitw nie czyni nikogo chrześcijaninem, czyni go jedynie członkiem danej grupy społecznej o określonych zasadach, normach i strukturze. Ewangelizacja w atmosferze nacisku nie prowadzi na głębię.
W najlepszym wypadku prowadzi do zachowań konformistycznych. Pragnienie budowania chrześcijańskiego świata, w którym wszyscy wyznają te same wartości i zachowują te same zasady jest też wynikiem lęku – co będzie jak ci obok mnie będą myśleć i postępować inaczej? może mnie odrzucą?, może będę sam?, może nie uda mi się zachować moich wartości, zasad? Może znajdę się
w mniejszości?
Tym, co sprawia, że jesteśmy czy też stajemy się chrześcijanami jest realna więź z Chrystusem podejmowana i pogłębiana każdego dnia na nowo. To ona buduje tożsamość chrześcijańską która
z kolei generuje konkretne chrześcijańskie postawy, które można sprowadzić do wspólnego mianownika - przykazania miłości. Nie jest więc celem wkładanie wysiłku w to, aby prawo we wszystkich jego przejawach wokół mnie było „chrześcijańskie”, aby mnie i innym pomagało zachowywać wartości ewangeliczne. Chodzi o to, abyśmy my, ludzie wierzący, byli chrześcijanami.
To chrześcijanin przestrzega zasad wynikających z Ewangelii, żyje nimi we wspólnocie i świadczy
o nich w społeczeństwie, gdyż są dla niego wartością, gdyż pragnie naśladować Chrystusa, być z Nim blisko. Oczywiście, chrześcijanin pragnie pociągnąć do naśladowania Chrystusa wszystkich, ale czyni to tak, jak sam Jezus czynił – „jeśli chcesz…”, „przyjdź i zobacz…”.
Jak to jest u nas w polskim Kościele? Czy wkładamy wysiłek w tworzenie świata chrześcijańskiego, czy też tworzymy wspólnotę Ludu Bożego jako przestrzeń, w której każdy i każda
z nas będzie się stawał coraz bardziej autentycznym uczniem Chrystusa, chrześcijaninem w świecie? Aby Kościół - wspólnota „zwołanych” przez Ducha Świętego - był obecny w świecie, jak zaczyn, jak świadek, jak bezinteresowny Samarytanin?
Może niepokoić coraz mniej osób młodych w Kościele, mogą zastanawiać postawy – Chrystus tak, Kościół – nie, albo nawet jeśli i Kościół – tak, to bez zasad, a już szczególnie tych, które dotyczą życia seksualnego. Mnie – świecką kobietę może drażnić traktowanie świeckich, a już tym bardziej kobiet przez część duchowieństwa jak mniej myślący „przedmiot” troski duszpasterskiej. Czasem podziwiam ludzi w kościele na Mszy, gdy kapłan sprawujący Eucharystię staje się ważniejszy niż Tajemnica, która się tam dokonuje, a Słowo Boże wydaje się jedynie dodatkiem, czasem zbędnym, do jego słowa. Czasami bawi teatr w parafii gdy przyjeżdża biskup. Dworskość niektórych kurii czy biskupich rezydencji rodzi pytania o wyobcowanie naszych pasterzy, szczególnie gdy z namaszczeniem nauczają o Jezusie ubogim i pokornym, w którym Bóg stał się bliski wobec każdego człowieka. Niepokoi też czasem bezmyślność świeckich, czy też wykorzystywanie religii dla potrzeb polityki.…
Mogłabym wydłużać tę listę przykładów. Jednak nie o to chodzi. To, co moim subiektywnym zdaniem jest istotne, to otwartość na krytyczne i samokrytyczne pytanie – gdzie my, polski Kościół jesteśmy?
Są osoby i środowiska, które, w związku z obserwowanymi zagrożeniami, wkładają duży wysiłek w budowanie świata chrześcijańskiego, potępiają to, co temu budowaniu zagraża, co je utrudnia i odgradzają się coraz bardziej od wszystkiego, co uważają za przejaw pogaństwa. Przecież nie można pozwolić na „spoganienie” tego naszego polskiego, katolickiego świata, który winien być jedyną ostoją chrześcijaństwa w Europie. Są to środowiska, w którym jest jasny podział na „my” – sprawiedliwi, dobrzy, wierni… i „oni”, którzy w czymś niedostają z różnych powodów, są zawsze – gorsi. Takich skrajnych postaw nie jest za wiele, ale rodzą one nierzadko drugą skrajność – postulaty
o dużą liberalizację zasad w Kościele, o zmianę nauczania – jak np. w przypadku wspomnianej na początku grupy „Wiara i Tęcza”. Jednakże, jak zawsze, większość jest gdzieś pośrodku. Są oni
w mniejszym czy większym stopniu „w drodze” od jednego do drugiego modelu. Są „w drodze” od wkładania wysiłku w to, aby świat był „chrześcijański” do tego, aby pomagać człowiekowi stawać się być chrześcijaninem – czyli tym, który codziennie wezwany przez Jezusa próbuje Go naśladować tam, gdzie aktualnie jest. Chrześcijanina, który buduje wspólnotę Kościoła obecną w świecie.
To przejście wymaga czasu – model świata chrześcijańskiego ma ponad półtora tysiąca lat, trudno więc, by zmiany, które dokonują się od czasów około soborowych nastąpiły natychmiast. Kataklizmy dwóch wojen światowych, a wcześniej jeszcze wojny religijne pokazały naocznie nieskuteczność chrześcijańskiego świata. Następujące potem zmiany w warstwie wartości kulturowych, w ustrojach społeczno-politycznych, w masowej sekularyzacji z widocznym odpływem ludzi z Kościoła następowały stopniowo. Pod ich wpływem zmieniał się Kościół. U nas w Polsce ten proces zaczął się powoli i z opóźnieniem, gdyż komunizm narzucił inny rytm i niósł za sobą inne wymagania z którymi trzeba się było konfrontować. „Siłą” Kościoła do 1989 roku było łączenie chrześcijaństwa, a nawet bardziej – katolicyzmu z patriotyzmem. Kościół był miejscem oporu przeciwko narzuconemu systemowi. Dość długo więc istniał nie tyle związek ołtarza z „tronem”, ale z polskością, czy poczuciem narodowości. Jeszcze do tej pory niejednokrotnie próbujemy to „ocalić” – np. uświetniając kolejną uroczystość obecnością biskupa, kapłana, poświęcając kolejny budynek, kolejną firmę niezależnie od tego, że jest to bardziej operacja reklamowa niż religijna. Przekonania nie odgrywają tu żadnej roli. Liczy się obraz przekazany przez telewizje, zdjęcie w gazecie. To tu dokonuje się głęboka relatywizacja przekonań, redukcja kościelnej widzialności do patriotycznego lub komercyjnego rytuału. Deklaracja przynależności do Kościoła określa niejednokrotnie opcję polityczną – niezależnie od tego, co dany poseł faktycznie myśli. A z drugiej strony – konkretna opcja polityczna, czy w małych miejscowościach konkretny kandydat niejednokrotnie jest wymieniany
w Kościele jako „właściwy”. Nie jest łatwo wychodzić z nawyków kształtowanych przez stulecia. Można jedynie pytać – ile tego czasu potrzebujemy? Można pytać, czy nie zdarzy się tak, że któregoś dnia obudzimy się w świecie całkowicie „niechrześcijańskim”, który wydawał nam się daleką perspektywą, może nawet taką, która nas ominie?
Nawet jeśli tak się stanie, to zawsze nam wtedy pozostanie możliwość aby być chrześcijaninem w – niechrześcijańskim – świecie, aby być Kościołem, wspólnotą Jezusa, na drogach człowieka i świata.
Człowiek, drogą Kościoła
Na jednym z portali homoseksualnych młody człowiek pisze m.in.: „Stepowanie nad przepaścią. Jako mały chłopiec nie marzyłem o byciu strażakiem i może dlatego nie wiem, kim chcę być, gdy dorosnę. Wciąż się waham pomiędzy błaznem a samobójcą. Czasem na próbę przymierzam czerwoną czapeczkę z dzwonkiem, turlam się po podłodze i fikam koziołki, a dzwonek – ding-ding – obwieszcza mój pogrzeb. Bawię się ze swoimi smuteczkami, łaskoczę je i stroję przed nimi głupie miny, bo nie ma nic gorszego niż rozpacz na serio. Nigdy nie przestanę dziękować Bogu, że mnie uwolnił od wiary w Niego i od powagi”.
Wybrałam ten fragment dlatego, że jest on zamieszczony na jego profilu, jest więc dostępny dla każdego, kto zechciałby go przeczytać. Nie jest jednak w swoim tragizmie ani wyjątkowy, ani jedyny. Chcę odnieść się do ostatniego przytoczonego zdania, z którego wynika, że młodzieniec ten w swym krótkim życiu był osobą wierzącą, a przynajmniej wychowaną w wierze. Można pytać – czego zabrakło, że wiarę kojarzy z powagą i cieszy się „uwolnieniem” od niej, zamiast odnajdywać w niej sens i siłę do życia. Czego zabrakło w domu, w środowisku, podczas kilkunastu lat katechezy
w szkole?
W kontekście tego wyznania dźwięczy mi inna deklaracja jednego (choć nie jedynego) z księży, który narzeka na współczesną młodzież, na jej brak szacunku dla księży, który tęskni za czasami przeszłymi, gdy wierni byli posłuszni swoim pasterzom, a nie tak jak teraz…
Przypomina mi się kazanie z jednej z ostatnich niedziel na temat libertyńskiego świata, któremu przeciwstawiony był obraz młodych zgromadzonych na GMG.
Przypomina mi się w końcu przypowieść o pasterzu, który zostawia stado, aby szukać owcy która się zagubiła (por. Łk 15, 3-7). I to ten kierunek – szukania człowieka na jego, czasem krętych drogach, wsłuchania się w to, co on mówi, czym żyje, co go boli i co wnosi nowego – wydaje mi się kierunkiem przyszłości dla naszego Kościoła. Jest to nieraz już wyjście naprzeciw tym, którzy są „poza” Kościołem, aby ich spotkać, i usłyszeć czego szukają lub też czego już przestali szukać.
Drogą Kościoła jest człowiek. Zarówno ten, który – jak starszy brat – jest zawsze przy Ojcu, jak i ten młodszy, który poszedł szukać swoich dróg i potrzebował czasu, aby wrócić (por. Łk 15, 11-32). Jeden i drugi potrzebuje innej uwagi Ojca, innego traktowania, innej troski, innego towarzyszenia.
W świecie chrześcijańskim, tak jak on był kształtowany nie było miejsca ani dla zagubionej owcy, ani dla młodszego syna, ani nie ma dla tego młodego człowieka, którego słowa przed chwilą zacytowałam. To oni sami musieliby wrócić, nierzadko też ponieść zasłużoną karę, aby być przywróconymi do świata „zbawionych”. Ale czy zawsze byśmy ich przyjęli? Albo przyjmując, czy nie wyznaczylibyśmy im – my sprawiedliwi - roli pariasów, roli ludzi na zawsze naznaczonych swoją historią zagubienia?
Skończyło się niedawno spotkanie młodych w Madrycie, dla wielu – jak czytamy – głębokie spotkanie z Jezusem, oraz we wspólnocie Kościoła, które prawdopodobnie będzie owocować w ich życiu. Wydarzenia takie jak Światowe Dni Młodzieży, pielgrzymki, rekolekcje, i inne – są wydarzeniami nadzwyczajnymi, pomocnymi dla przeżycia wiary i wspólnoty Kościoła, i to nie tylko dla młodego pokolenia. Życie jednak toczy się w zwykłej codzienności w świecie, który jest miejscem naszej ludzkiej egzystencji. I nie chodzi o to, aby ten świat stał się rajem dla ludzi zbawionych; nie chodzi też o to, aby przybyło chrześcijańskich partii i głosujących na nich wiernych, ani o to, aby świąteczne alleluja stało się codziennością. To my mamy stawać się chrześcijanami w świecie w naszej prostej, nieświątecznej codzienności pogłębiając naszą więź z Chrystusem oraz podejmując Jego misję zgodnie ze swoim powołaniem – inaczej jako świeccy, kapłani, osoby konsekrowane, ale przez tę inność komplementarni wobec siebie nawzajem w świadectwie nadziei.
Ta komplementarna inność powołań w Kościele wydaje mi się kolejnym ważnym elementem naszej przyszłości. Faktyczny i głęboki dialog wewnątrz Kościoła pomiędzy świeckimi, kapłanami, osobami konsekrowanymi i biskupami pozwoli najpierw na dostrzeżenie tego, iż w naszym Kościele są różne powołania tak samo ważne w swojej istocie. Nie będzie to jedynie wiedza teoretyczna, ale doświadczenie, które rodzi konkretne działania – współdziałanie i realną współodpowiedzialność za Kościół obecny w świecie. Myślę tu m.in. o faktycznie działających radach duszpasterskich
i ekonomicznych w parafiach, diecezjach, itd. Myślę o tym, aby polityką, działalnością ekonomiczną
i in. zajmowali się kompetentni i przygotowani do tego świeccy a nie duchowni. Myślę
o dowartościowaniu kobiet w Kościele i in. Ponownie nie chodzi mi o listę życzeń w sumie skierowaną do nas wszystkich, ale o fundamentalną zasadę – takiego „bycia” Kościołem, w którym nie ma lepszych i gorszych. Kościoła, w którym przez różnorodność powołań tym bardziej możemy być znakiem obecności Chrystusa w świecie w różnych miejscach i na różny sposób.
Miejscem, w którym to się rozpoczyna jest parafia – nie tyle jako jednostka lokalna świadcząca usługi religijne zarządzana przez mniej lub bardziej sprawnego proboszcza, ale jako wspólnota wierzących, która swoich członków uczy rozumnej wiary, opartej o dobrą teologię, uczy modlitwy – czyli prowadzi do Chrystusa. Wspólnota, która prowadzi dialog także pomiędzy sobą. Wspólnota otwarta, nie lękająca się świata, ale gotowa do dialogu z innymi chrześcijanami, wyznawcami innych religii
i niewierzącymi.
Przyjęcie świata nie jako zagrożenie do przezwyciężenia, ale jako miejsca chrześcijańskiego świadectwa wynika w sposób oczywisty z przyjęcia ewangelicznej prawdy, że Królestwo Boże nie jest z tego świata, że do miejsca, gdzie ujrzymy Boga twarzą w twarz dopiero zmierzamy. Już obecne
w Jezusie, ale wciąż jeszcze przychodzące i widoczne tylko w znakach nadziei, w tym również w znaku chrześcijańskiej wspólnoty, w znaku Chrystusowego Kościoła, Królestwo i królowanie Boże nie jest utopią do zrealizowania tu na ziemi. Ta perspektywa eschatologiczna pozwala zobaczyć, że czasy
w których żyjemy nie są jakimś specjalnym zagrożeniem dla chrześcijaństwa, nie są zagrożeniem dla naszego Kościoła, ale są dla niego wyzwaniem, szansą, próbą wiary i wierności swemu Mistrzowi
i Panu. Ta perspektywa pomaga żyć w tym czasie i w tej realnej codzienności, która oczywiście sielanką nie jest. Ona nie alienuje, nie pozbawia współczucia. Eschatologiczne otwarcie pomaga tak istnieć w tym pogańskim świecie, by coraz to nowi ludzie odkrywali piękno Ewangelii, by odkrywali Jezusa jako cel swoich najgłębszych pragnień. W tym znaczeniu pogański świat był zawsze wyzwaniem dla uczniów Chrystusa, dla ich autentyzmu, dla ich – dla naszego – pragnienia świętości, dla ich – dla naszego – pragnienia zbawienia wszystkich ludzi przez nic innego jak tylko przez „głupstwo krzyża”.
Tak widzę przyszłość naszego Kościoła jako związaną z tym, czy będzie miał odwagę głosić ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Pana zamiast walczyć o chrześcijański świat. Jest to perspektywa optymistyczna, choć wymagająca.
[1] Bolesna lekcja kapłańskiej posługi - rozmowa z o Józefem Augustynem o ks. Natanku i jego zwolennikach,
w: 'Wiadomości KAI' nr 33/2011, s. 8-9
[2] http://www.miastokolobrzeg.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=2725:ewangelizacja-nadmorska&catid=29:informacje&Itemid=46
[3] List do Papieża Benedykta XVI z: http://7985265979412568120-a-1802744773732722657-s-sites.googlegroups.com/site/wiaratecza/home/hot-news-1/listdopapiezabenedyktaxviprzekazany10czerwca2011/ListdoOjcaSwietegoBenedyktaXVI.pdf?attachauth=ANoY7cpx6kSRexzX4gQDrX4uaevi4OyEpqclyaN5O2Vw13qmwUumL053bGQt8eqzrqGbjLm8Vn4pYK3WzDl1OpVrnV3g5DUSGz9oSNmhbsWsyjPXM7Wu-10tPtTW0S3_KXRipOR2hvVQTL0xxTMI1urvNhkhrz_u8WX3thcd-IWbKarRh6Wd7nxppvuI46c9kTqG0Ud6a9iIZEurVFRIqEDN5iXO_9TuGWUyTasl0FgNCo77gwefp-24i29pDD6Dsd3IQZ45pTzUeZ48YwO9a-EDxc2NOoo1lBmZk2lgKPChQI_OFxOAJv_35fRbkYFIhdKnySwN0io_&attredirects=0
[4] A. Draguła: Ocalić Boga. Szkice z teologii sekularyzacji. Biblioteka Więzi. Warszawa 2010, s. 21.Jeżeli nie chcesz pisać rozszerzenia, wpisz tutaj słowo "brak". Wtedy na stronie nie pojawi się link - czytaj więcej.